Wojtek
Były dywany z trawy, zielone i żółte, twarde badylaki,
podgryzające kolana znienacka.
Były drzewa rosnące swoim sposobem, pale
broniące dostępu do źródła
labiryntem wici. Strzelały jak modlitwa gdzieś w górę.
w imię ojca, syna, ducha, zerknij na.
Były budynki z cegły, zarosłe brodą z przyrody, niepostrzeżenie podmywane deszczówką, zalegającą w koślawych rynnach. Krzyże w oknach rzucały cieniem na sylwetki uwięzione we mgle. Nadzieja na ozdrowienie po błysku w trzewiach.
w imię ojca, syna, ducha, zerknij na.
Modlili się do mnie jak do anioła,
a ja wyszywałam jego imię na swetrze, piżamie i spodniach. Kaligrafia z muliny w kolorze dojrzałych jagód.
On był tam ciałem. Nie należał do nikogo. Wklęsła postać, która opadła, by zostać schwytaną na zawsze w klatce.
w imię ojca, syna, ducha, zerknij na.
Płynął sztywno jasnym korytarzem,
pośród stołów, cerat, zasuszonych kwiatów.
Bose stopy odziane w pantofle z filcu, wymykały się kamiennej posadzce. Jakby nie miały z nią zgody.
Siadał odziany w piżamę haftowaną imieniem samotność, czasem w swetrze koloru błota.
Rysy niewzruszone, zastygłe w wosku ciszy.
w imię ojca, syna, ducha, zerknij na.
Wydatne blade kości, suche zarysowane usta. Kościste palce odpalały popularne. Drżały.
Tylko oczy wołały intensywnie. Niebieski ton groził i wył.
Tonęły w przestrzeni, przegrywały walkę, to bystre, to nieobecne, to zdziwione. Jak szyby peryskopu uwięzionego wędrowcy.
W imię ojca, syna, ducha, zerknij na.
W foliowych reklamówkach, zawinięte ziemniaki spały smacznie na talerzu, jeszcze ciepłe, otulone kocem i koszulą.
To dla ciebie. Mówiła babcia, w niedzielę. A potem matka, jego siostra.
w imię ojca, syna, ducha, zerknij na.
Były spacery bezdźwięczne,
lekkie przechadzki w sennym letargu zamglonych ogrodów. Ścieżki okalane niekończącym konturem ścian. Mury nie miały ust, ale wiedziały, kto tu zostanie.
W imię ojca, syna, ducha, zerknij na zawsze.

Utwór ten dedykuję mojej mamie, która po śmierci swojej mamy przejęła opiekę nad swoim bratem, a moim wujkiem – Wojtkiem. Spędził on młodość i ostatnie lata życia w szpitalu psychiatrycznym w Lubiążu.
Choroby psychiczne wciąż pozostają tematem tabu. Osoby nimi dotknięte, jak i ich rodziny, często mierzą się nie tylko z brakiem wsparcia, ale także z odrzuceniem i niechęcią otoczenia.
To osobiste doświadczenie odcisnęło piętno zarówno na moim życiu i twórczości, jak i na życiu mojej mamy.