top of page
Untitled_Artwork copy 2.png

Piec rodzinny

Piec wściekle pożera drewniane wiktuały,
zasysa resztki i dławi skwary.
Będzie grał cały dzień,
odpocznie w nocy,
zostawi na twarzach pyszny szron.
Nasze zimne oddechy
pod masywnymi pierzynami,
kołdrami starości z tamtej dekady,
wypełniają zimne ściany
lokum na Reja.
Nie mojego. Nie twojego.

Radio nie odpuszcza,
trzeszczy, przekrzykuje,
uparcie się wymądrza.
Wiedzą wszystko
o śniadaniach, instrumentach,
relacjach i nocach
dłuższych, niż być powinny.
Ciężkie ciało odbija się od drzwi,
zawisa na kanapie typu brąz.
Mucha zdechła obok,
denat lekki, jak wydmuszka,
wtopiony w haftowane tło.
Pora na TV. Za dużo mebli.
Wspomnienia mieszają się
z niedokończonymi sprawami,

potrzeby przechodzą w złudzenia
Kłamstwa na ścianach
z maryjnych obrazów,
zastygły w dniu śmierci.
Piec warczy wściekle,
bucha pianą ognia.
Ktoś dorzucił żer.
Mucha - panna młoda,
układa się w białej pościeli,
niewinnie uśpiona w
łagodnym uśmiechu.
Gdzieś pomiędzy tęsknotą,
a złością jestem obok.
Odgrywam po raz kolejny
rolę, chociaż ten układ zawsze był mi obcy.
Ciągnący wnętrzności niepokój.
Mrowiący człony strach.

Nie wiem, kto umarł.
Może ja,
kiedy musiałam udawać
i ciszą mówić tak.

Face yello
bottom of page