top of page
Untitled_Artwork copy 2.png

Gołębie w operze

Wytworni, bez biletu – my, klasa ekonomiczna,

pełni gracji lat poprzednich, suniemy po szynach,

otuleni półmrokiem, w futrach z gwiazd.
Nie dla nas pospolite papierki,

ordynarne automaty plujące biletem –

kulturalna epopeja pochłania nasz świat.
Dyskretnie szeleszczą plecione kurzem suknie,

zgarbione garsonki,

zapach lawendy i piżma.

Siwowłose syreny chrapliwie opływają

naftalinowe garnitury

w morzach posadzek z marmuru.

Portier daje cichy znak.

Bezwiednie wspinamy się na piętra oszczędne

drobne obcasy pokonują szczeble próżności,

witamy galerie z boku,

fotele ograniczone widokiem,

stojące randy,

samotne partytury znikąd.


Chowamy torebeczki w żyrandolach,

polerowane do skóry miękką ścierką,

pomadki w kolorze karminu, 

wyskrobane spod paznokcia, 

głaszczą nasz perlisty śmiech.
Ustąpimy zagubionym, biednym,

młodym, niepierwsi i nieostatni,

jesteśmy tutejsi.

Gołębie obsiadają krawędzie,

miarowo kołyszą główki,

czochrane lakiery wydmuchują niecierpliwy rytm.

Już zaraz.

Magiczny ton,

trzeci gong – w ciemności mrużymy oko. Gówno widać.
Hartowani w stojącym, zaciskają odbyt

wartownicy na straży całodziennej.
Nie zazdrościmy pierwszym rzędom,

zdobnym balkonom,

lożom szyderczym,

chamstwu premium.
Faktyczny żywioł kurtuazji należy do nas

oszczędnych.

Ceremoniał.

PIERWSZY AKT

Pani wita pana, pan wita nas.

Zasłona gęsta, jak welurowy kwiat, 

rozsuwa wdzięczne wargi.

Wyciągamy szyje, by utonąć.

Denka lornetek pochłaniają okrągły świat.
Pani droga, weź ten tupet!

Panie drogi, co za kark!

Najpiękniejsza – co za talent!

Alt, mezzo, sopran, bas, baryton.

Ah!

Dajcie pauzę!
W kuluarach popijamy wąski drin

trochę ślepy, bo zmyślony.

Ekonomia duszy grosza nie ma.

Nasze gesty to fortuna

tutaj uśmiech,

tam spojrzenie,

złoty ząb lub go brak.
Ktoś tam padł!

Dajcie sole!

To jest Jürgen!

Machnął ręką – już mu lepiej.

Mało jadł.

DRUGI AKT

Pani bije pana, pan bije psa.

Aksamitny wszechświat.

Dziś iluzja wyścieliła deski,

pijani wonią blichtru w stylu deco,

dyskretnie żujemy landryny.

Chłoniemy operowy świat.
Tam zdechł pies!

Gdzie? To nie pies!

Smycz cisnęła szyję pana.

Waruj, aport, leż.

Pole bazi musnął dreszcz.

Ah! Dajcie pauzę!
Nie ma pauzy.

To jest wstrząs – pęka ściana,

niebo kruszy.

Wali.

TRZECI AKT

Cisza.

Nic.

Napięcie rośnie.

Jeden dźwięk. Potem drugi.

Kręci w głowie.

Krzyki nocy, pęka scena.

Zionie jądro dekadencji.
Zasysa swoje dzieci w tiulach, płaszczach.

A my, wytworni, odlatujemy na nasze skromne drzewa,

otuleni półmrokiem,

w futrach z gwiazd.

very soon
bottom of page